Zapisałam się do psychiatry dziś. Może i stracę 300 zł i dostanę jedynie otępiające leki ale zastanawiam się jak mam opowiedzieć to wszystko co się dzieje w 30 minut? No cóż zobaczymy. Ostatnio nawet pieniądze nie mają dla mnie wartości. Jakoś nie wierzę, że kiedykolwiek będę mieć ich dużo, więc who cares.
Zastanawiam się i co mnie postawiło w tej sytuacji to fakt, że moje serce palpituje już chyba dobry czwarty miesiąc. Niby się do tego przyzwyczaiłam ale wiem, z tyłu głowy, że to nie jest normalna sytuacja. A ja tak bardzo pragnę normalności. Jeżeli antydepresanty wyciszą moje znerwicowane serce to już będzie sukces. Może sprawią też, że skóra mi zgrubnie i nie będę się trząść gdy w pracy znów mnie będą mobbingować bo obawiam się o to, że zebrałam już hektolitry złości i agresji. Widzę, że stałam się bezczelna i jest tylko gorzej. Chociaż pewnie niektórzy nazwaliby to wreszcie stawianiem granic. Efekt jest jednak taki, że jeszcze bardziej się ze mnie śmieją. Ot, ofiara się stawia. Zabawne, co nie :) Ubaw po pachy. Dłużej tego nie zniosę. Atmosfera w "domu" jeszcze dowala do pieca. Może chociaż ten psychiatra mnie wysłucha. Jak nie to już naprawdę chyba na nic nie zasługuję. Dopiero tak bardzo chciałam walczyć ale wczorajszy dzień mnie tylko utwierdził w tym, że ta walka jest chora. Rozmawiałam ze współpracownikiem o tym czy powinniśmy wykonać jedną rzecz czy zostawić ją na jutro (jak bardzo jest pilna) a szefowa wpadła i wrzasnęła "co to za rozmowy, nie gadać" i to przy klientach jakbyśmy byli dziećmi. Jest mi wstyd gdy myślę, że mam 32 lata i pozwalam sobie komuś mnie uciszać. Już sam fakt, że "szefowa" ma 26 lat sprawia, że jeszcze bardziej się dziwię. Ja zawsze miałam szacunek do starszych osób. Kurczę jak ja zaczynałam pierwszą pracę w tej firmie ona dopiero pisała maturę... szok. Może to moja wina bo to ja w tym wieku powinnam być na jej stanowisku i jej to przeszkadza ale serio ja nie mam parcia na bycie szefem. Ja chcę po prostu mieć fajne środowisko pracy, być docienioną, dostać więcej ciekawych projektów, małymi krokami, robić coś kreatywnego, czuć po prostu, że człowiek się rozwija i nie koniecznie musi od razu lecieć na sam szczyt. Nie czułabym się dobrze jako szef szefów. Lubię to co robię i chciałabym robić więcej ale w miarę swoich kompetencji. Ale chyba pomyliłam firmy. Nie zrobię z kołchozu gdzie panuje wyzysk, minimalna krajowa i brak szacunku do ludzi firmy typu IT z nastawieniem na kreatywność, dobrą atmosferę i poszanowanie drugiego człowieka. To jest tylko dla wybranych. Przykre to jest ale tak jest. Jestem naiwna i może faktycznie potrzebuję leczenia psychiatrycznego tej naiwności. Boję się rzeczywistości a rzeczywistość jest taka, że każdy ma gdzieś co ja chcę oprócz siebie. Rzadko kiedy masz co chcesz. O szacunek trzeba walczyć. Trzeba być wredniejszym i odważniejszym od gnębicieli aby przestać być gnębionym. Przechodziłam to w szkole ale najbardziej pomogła mi zmiana klasy. Jakoś ci w innej klasie okazali się normalni. Może zmiana pracy to jedyne co mnie uratuje. Zastanawiam się czemu moja menagerka ucieka i chowa się gdy przyjeżdża zarząd z poza Polski bo nie zna angielskiego i każe innej osobie sobie tłumaczyć a ja rozmawiam swobodnie po angielsku i pracowałam za granicą gdzie codziennie rozmawiałam w tym języku, że nawet Angielka była zdziwiona, że tak dobrze mówię i jestem na najniższym szczeblu. Dlaczego pracuję poniżej swoich możliwości intelektualnych? Dlaczego sobie na to wszystko pozwalam? Na brak szacunku. Na blokowanie swoich możliwości. Na tkwienie z kimś kto wyrzuca mnie z mieszkania. Dlaczego wmawiam sobie, że nie jestem w stanie się sama utrzymać i zarabiać więcej niż minimalna krajowa? To naprawdę takie niemożliwe? Znów mam przypływ motywacji ale boję się porywać z motyką na słońce. Może wymagam za dużo i powinnam się cieszyć, że w ogóle coś mam. Może w każdej pracy jest mobbing a każdy facet po 10 latach traci do ciebie szacunek i cię zdradza? Może jestem zbyt brzydka by oczekiwać więcej? Mam ponad 170 wzrostu, ważę mniej niż 55kg, twarz mam chyba ok, nie jestem grubą, karłowatą Karyną z tipsami i z bombelkami z poprzednich związków. Bo prostu na własne życzenie siedzę w bagnie. Wkurza mnie to niemiłosiernie. Tęsknię za życiem. Nie pamiętam już jak to jest wyjść ze znajomymi na kręgle czy na piwo. Siedzę sama wiecznie przed komputerem. Jak to jest być sobą. Mówić co się myśli. Być spontanicznym. Realizować pomysły. Współpracować i czuć tę radość z tego, że coś fajnego robisz. Coś dobrego. Coś co sprawia innym radość i im pomaga. Nagle takie rzeczy jak wyjście do kina stały się dla mnie czymś co jest tylko dla wybranych. Spacerowanie z partnerem po starówce trzymając się za ręce? Tylko w filmach. Przez cały ten 10-letni związek nigdy nie spacerowaliśmy trzymając sie za ręce. Ba, nigdy nie trzymaliśmy się za ręce. Dziwiło mnie to bo z poprzednim chłopakiem (tak chłopakiem bo miałam wtedy 18 lat) to była norma. A tutaj szok. Nie zasługuje. Jeszcze ktoś pomyśli, że jesteśmy razem. Za to roszczenia co do seksu na okrągło. Jestem ślepa. Wmawiam sobie, że nie jest tak źle. Oszukuję sama siebie. Może dlatego zachowuję się jak wariatka i wszyscy mnie mają za wariatkę. Chwała wariatom. Idę dziś do lekarza od wariatek :) Jak na zdrową wariatkę przystało! :) Read More »