Talerz wypadł mi z rąk. Nie pierwszy raz. Chciałam położyć go na suszarkę, obok mnie siedziała Kicia. Wypadł mi i roztrzaskał się na całą kuchnie. Kicia przerażona spadła z krzesła podczas ucieczki. Schowała się pod kanapę i nie chciała wyjść. Musiałam dać jej karmę pod kanapę. Już wyszła. Przeprosiłam ją. Nie wiem co się ze mną dzieje. Albo wypada mi szczoteczka podczas mycia zębów. W pracy trzy razy wypadł mi sprzęt. Od dwóch miesięcy mam te przeskoki serca. Kompulsywne myśli. Kompulsywne drapanie się. Lęk. Negatywne myśli. Jestem bezradna. W poniedziałek dzwonię do poradni. Ponoć czas czekania na termin do 27 dni. Muszę powiedzieć, że chcę kobietę. Panicznie się boję, że to znów będzie porażka i wyjdę z gabinetu jeszcze bardziej dobita. Nie wiem co mam robić. Za godzinę mam być w pracy. Będzie dobrze. Jest 12:47 a on nawet nie wyszedł z pokoju. Nawet jak ten talerz trzasną nie wyszedł by nakrzyczeć na mnie "co narobiłaś". Czyli jest źle. Zaraz muszę tam iść bo tam mam szafę z ubraniami. Muszę wejść do tego śmierdzącego pokoju gdzie skarpetki leżą brudne od tygodnia pod oknem i gdzie nie było odkurzane od miesiąca. Ale tam jest szafa z ciuchami. Moja szafka z książkami. Jak do jaskini potwora. Hah.