Tak bardzo chciałabym kiedyś poczuć ulgę. Spuścić ten balast. Uwolnić się od tego ciężaru. Przestać dźwigać to wspomnienie. Nie ma dnia abym o tym nie myślała. Chciałabym znów dostać amnezji. Być naiwna i lekkoduszna. Mimo, że nawet wtedy ból był nie do zniesienia. Teraz ma inną formę. Nadal autodestrukcji. Może bardziej niewidocznej. Mniej spektakularnej. Zabijanie się powoli. W codzienności. Przepracowanie. Głodówki. Odmawianie sobie snu. Ignorowanie objawów somatycznych nerwicy. Nienawiść. Ból. Może mieć różne oblicza. Czym go nie przykryjesz nie zniknie. Przeraża mnie to, że będę ten ból nosić do końca życia. Do ostatniego tchu. Czasami marzę o wspierającym otoczeniu, o współczuciu, uznaniu, zrozumieniu. Ale to marzenia ściętej głowy. Gdy ma jeszcze 5 sekund świadomości po tym jak gilotyna już opadła. Ma nadzieję, że jeszcze ktoś ją złapie i odłoży z powrotem na swoje miejsce. To chyba jest w tym wszystkim najbardziej smutne. Że nawet w obliczu największej krzywdy trzymamy się nadziei. A może ktoś zobaczy? A może ktoś zareaguje? A może przestanie? A może wcale aż tak nie boli? Chyba tym jest instynkt przetrwania. Samooszukiwaniem się.
Czy twoja rzeczywistość też daje ci znaki?