Pamiętam to uczucie kiedy jeszcze piłam alkohol. Ubierałam się w jakiś sposób cool. Wychodziłam do sklepu przed zamknięciem. Kupowałam parę piw w puszce, 3, 4 zazwyczaj tyle mi wystarczało. Jednak po piwie ciągle chciało mi się sikać a nie lubię sikać w krzakach dlatego raz kupiłam taką trochę większą małpkę cytrynówki. Wypiłam ją sama na osiedlu na placu zabaw. Słuchałam wtedy Naiv na MP4. "Nasze kolorowe życie jest takie szare." Super się bawiłam sama ze sobą. W ogóle najlepiej się bawię nadal we własnym towarzystwie. We własnej głowie. Wracałam wtedy gdy było mi już zimno. Paliłam oczywiście wtedy z pół paczki l&m'ow linków mentolowych. Wracałam i zachwiałam się i jakimś dziwnym trafem przewróciłam się przez żywopłot co był obok. Taki niski. Do kolan. Leżałam w nim z nogami w górze i wtedy jakiś chłop co szedł chodnikiem spytał czy mi pomóc. Powiedziałam, że nie, że wszystko spoko i chciało mi się śmiać. To strasznie żałosne a z drugiej strony przykre i smutne jak bardzo byłam i jestem samotna. Jednak mimo, że nie wracam już do alkoholu chociaż często mam ochotę i pewnie dla osób takich jak ja, dla których alkohol był ratunkiem zawsze będzie ta chęć to brakuje mi tego uczucia "mam wyjebane" na wszystko i wszyskich i poczucia sprawczości i kontroli jakiego na codzień w swoim trzeźwym życiu nie mam. Poza tym wtedy byłam młoda. Przed studiami. Starej babie już nie wypada tak pić :P Na szczęście nadal potrafię się dobrze bawić ze sobą nawet przy herbacie i nie lądować już w żywopłocie :) Ale to uczucie sprawczości chyba nigdy nie wróci. Moja natura jest bardzo nieśmiała. Gdyby nie alkohol nigdy nie miałabym faceta ani znajomych. Mimo, że na chwilę. To był to jakiś mimo wszystko dobry etap w moim życiu. "Wyszalałam się" jak to się mówi. Szkoda, że tylko alkohol tak działa.