Tak, czytam feministyczne książki. Tak, jestem feministką. Tak, nie szanuję zachowań mężczyzn, na które przeważnie przymykałam oko, bo tak mnie wychowano a raczej zastraszono. Tak, straciłam ten szacunek. Tak przestałam widzieć w mężczyźnie kogoś kto mnie obroni a zaczęłam kogoś kto mnie skrzywdzi. Tak, bo przeważnie tak było. Może nie miałabym tylu ran, wyrwanych skrzydeł i żalu w sobie jakbym nigdy ich takimi nie widziała. Od urodzenia nienawiść nazywałeś miłością. I tak kazałeś mi myśleć. Że jak ktoś mnie rani to mnie kocha. Jak kolega w szkole ciągnie mnie za włosy (co mnie boli) to mnie lubi. Tak kazałeś mi myśleć i nie tylko ty. Każdy z was. A wasze matki, siostry i dziewczyny powtarzały to po was. 

 

Ale teraz wiem, że miłość nie ma boleć. I wcale z miłości nie trzeba cierpieć. I cierpienie wcale nie uszlachetnia. Cierpienie upokarza. Oddziera z człowieczeństwa. Nie musisz się na to godzić. Nie musisz czytać mizoginistycznych wpisów i słuchać szowinistycznych żartów a jak masz ochotę możesz to wszystko odwrócić i śmiać się z mężczyzny aż miło. Skoro ciebie nie muszą szanować to ty nie musisz szanować ich. Uwolnij się. Odchodź z miejsc, które nie są dla ciebie. Odpuść ludzi, którzy się z tobą nie zgadzają, często dla samej możliwości zaprzeczenia bo i tacy ludzie są. Nie zgodzą się z tobą z zasady. Odpuść. Let it go. I tak nikt nie wie jak to jest być tobą i nikt nie wie co przeżyłaś. Ciesz się, że przeżyłaś i miej się na baczności. Ten świat to szkoła przetrwania a nie ocean możliwości. Już nigdy więcej nie rozsiądę się w miejscu, w którym na ścianach jest pleśń. 

 

Gdy cię gryzą gryź. Gdy cię kopią kop. Gdy na ciebie krzyczą krzycz głośniej. Gdy sięgną po broń ty strzel pierwsza. 

 

Nie jestem słaba. Jestem silniejsza od was.