Jestem tak spragniona ludzi, że mogłabym ich zjeść. Scalić się z nimi. Wejść do ich głów i obserwować świetliki w ich mózgu. Jakbym była kanibalem. Wegetarianinem. Tak bardzo masz ochotę na tę kiełbasę ale zapychasz się ogórkiem. Świruję. Nie mogę wysiedzieć. Tysiące godzin we własnej głowie. Tysiące rozmów z wymyślonymi przyjaciółmi. Mieszkam z trupem. Jestem zombie. I płaczę jak przypominam sobie jak kiedyś jechałam z nimi rowerami nad rzekę i jadłyśmy czipsy i robiłyśmy sobie selfie cyfrówką bo TAKIE BYŁY CZASY. Wyjeb się do rzeczywistości. Podpal komputer. Zabij internet. Żyj. Nie jesteś już w gimnazjum. Ich już nie obchodzą twoje krzywe zęby. Tak bardzo pragniesz być sobą. Śmiać się i gadać głupoty i śmiać się jeszcze bardziej i śpiewać piosenki i wymyślać wspólne hasełka i tworzyć wspomnienia by pamiętniki nie leżały puste i nie żółkły im kartki. Mogłabym się okryć trawą, wdychać jej zapach i przykryć się ziemią. Byłabym najszczęśliwsza na świecie. Każda biedronka to mój przyjaciel. Oglądałaś kiedyś poród żaby? To był fun. Tak bardzo nienawidzę miasta.