Od 10 lat jestem uwięziona w narcystycznym związku. To, że jest narcystyczny odkryłam całkiem nie dawno. Mężczyzna mojego życia. Ten jedyny. Ten trzeci a wiadomo do trzech razy sztuka itp. Ten najlepszy i w ogóle Anioł, który spadł mi z nieba zerwał ze mną po 5 latach mówiąc, że chce się wyszaleć. Oczywiście później zaprzeczał, że tak mówił. Było między nami źle od paru miesięcy może i prawie roku bo on odsunął się ode mnie. Znalazłam hobby, poznałam nowe osoby chciałam je z nim zapoznać ale on nie chciał. Wychodziłam z nimi a on się robił dla mnie mrukliwy, niezadowolony, milczący i jakby obrażony. Nie wiedziałam co zrobić aby mu przeszło. Wiele razy próbowałam z nim rozmawiać. Teraz już wiem, że karał mnie bo moje życie przestało się kręcić wokół niego. Wtedy też obudziłam się jak wielu znajomych straciłam, przyjaciół. Jak ludzie z mojego życia wykruszali się człowiek po człowieku. Przyjaciółki z podstawówki, z liceum, ze studiów. Nawet własny kuzyn. Mój przyjaciel gej. Wszyscy na których mi zależało nagle znikali. Z kim go nie zapoznałam ta osoba przestawała się do mnie odzywać. On mówił tylko "i ty takich ludzi nazywałaś przyjaciółmi widzisz jak łatwo z ciebie zrezygnowali". Niektórzy z nich pojechali po bandzie bo po zerwaniu nagle zaprzyjaźnili się z nim, jego pocieszali a dla mnie byli agresywni i okrutni. Może naprawdę źle dobrałam sobie przyjaciół. Nie wiem. Od tego czasu jednak wiem, że po ludziach mogę się jedynie spodziewać rozczarowania. Jakbym była zatruta.
Szybko się wtedy spakowałam. W drodze do mieszkania matki, które było w innym mieście ojciec, który właściwie nigdy ojcem dla mnie nie był wygłaszał tylko monologi, że bardzo dobrze iż mój Ten Jedyny kopnął mnie w dupę. Całą drogę płakałam. Przecież nie zrobiłam nic złego. Nie zdradziłam go. Nie patrzyłam nawet na innego mężczyznę bo cały świat przesłaniał mi ON. Często byłam o niego zazdrosna ale wszyscy go lubili (tak jak kiedyś mnie) i zwyczajnie zazdrościłam mu. Też pragnęłam jego uwagi. Trochę więcej. Troszeczkę. Przez tyle lat związku nigdy nie złapał mnie za rękę. Przy ludziach siadał z daleka ode mnie. Nawet mamy takie zdjęcie z wesela jego brata gdzie ja siedzę sama przy stoliku a on pozuje do zdjęcia grupowego gdzie są jakieś pary + on + jakaś dziewczyna, która przyszła sama. Pamiętam jak jego siostra krzyczała i mahała do mnie bym ja stanęła ale on mówił, że ma robić zdjęcie. I tak się sparował na tym zdjęciu z kimś innym. Pewnie to pierdoła i ja wychodzę na jakąś przeczuloną, małostkową babę, ale żeby to było raz... Dostawałam już paranoi. Próbowałam to ignorować, w końcu zaczęłam wdawać się w pyskówki z tymi kobietami. Nie poznawałam siebie. Raz mi powiedział, że przyjeżdża do miasta jego koleżanka, o której istnieniu nie miałam pojęcia. To było gdy już się zeszliśmy, bo tak. Tak, zeszliśmy się. Jakby inaczej. Po nie całym roku. A było już tak dobrze. Tak więc przyjeżdża ta koleżanka i niesamowitym zbiegiem okoliczności okazuje się, że wynajęła mieszkanie z airbrb na naszym osiedlu, ba w tej samej klatce, ba dwa piętra wyżej. On chciał bardzo iść na tę domówkę do niej. Jak pytałam czy ja też mogę bo chętnie bym poszła w końcu sobota wieczór to wykręcał się, że ja się tam będę nudzić, że coś tam, że nie będzie długo, że szybko wróci, że tylko tak się pójdzie przywitać. Nie odpuszczałam. Powiedziałam, że nie chcę aby szedł, że będzie mi przykro, że mieliśmy coś oglądać, zamówić pizzę, wiem, że to nudniejsze niż szalona domówka z dawno nie widzianą koleżanką ale nie wiem, panikowałam. Obezwładnił mnie lęk jakby mieli go tam zgwałcić i zamordować. Nie wiem czemu całe moje ciało krzyczało wtedy "nie dopuść do tego". Wiem, że bym utonęła w rozpaczy jakby poszedł. To chyba nie jest normalnie. Wiem, że jestem zaburzona. Znalazłam tę dziewczynę na fb i napisałam do niej, że nie chcę aby miała kontakt z nim. Słabe, nie? Odpisała "hahaha ale ja mam chłopaka" i że "lecz się". Pewnie miała rację. Leczyłam się ale nie na to. Teraz wiem, że powinnam pójść na terapię pierwszego dnia kiedy go poznałam.
Cdn.